Zbigniew Stawrowski
DYLEMATY I ROZTERKI PIERWSZEGO SEKRETARZA[1]
Dwudziesta rocznica
wprowadzenia stanu wojennego stała się okazją do wielu wypowiedzi oceniających
to wydarzenie oraz usiłujących zrekonstruować motywy jego głównego reżysera.
Obrońcy decyzji generała Jaruzelskiego, zaprezentowali podwójną strategię
argumentacji. Z jednej strony podnosili jego osobiste zalety: dobrą wolę,
patriotyzm i poczucie odpowiedzialności, z drugiej zaś przypominali obiektywne
uwarunkowania – to, iż sytuacja w roku 1981 była właściwie sytuacją bez
wyjścia, a podjęta decyzja czymś koniecznym w tym sensie, że każda inna musiała
pociągnąć za sobą znacznie gorsze skutki. Publiczna dyskusja nad stanem
wojennym toczyła się głównie wokół dylematów zasugerowanych przez ową strategię,
chociaż nietrudno zauważyć, że oba sposoby argumentacji są wyjątkowo zwodnicze.
Mają na celu budzenie sympatii do generała, natomiast niczego tak naprawdę nie
wyjaśniają.
Nie warto spierać się co
do subiektywnych intencji generała. Oczywiście, nikt z nas nie ma dostępu do
myśli i sumienia innego człowieka i nie ma prawa podważać gołosłownie uczciwość
jego deklaracji. Ale z tego samego względu, nie mamy podstaw kwestionować
subiektywnego przekonania Bolesława Bieruta czy innych oprawców czasów stalinowskich,
co do ich głęboko patriotycznych pobudek. Oparcie się wyłącznie na deklaracji
szlachetnych motywów nie pozwala odróżnić autentycznej odpowiedzialności za
kraj od rojeń zdeprawowanego umysłu.
Podobnie dwuznaczne jest
odwoływanie się do kategorii mniejszego zła. Dość przypomnieć, że takiego
samego argumentu użył kapitan SB Grzegorz Piotrowski tłumacząc swoje motywy
zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki. W oparciu o kategorię mniejszego zła
łatwo bowiem usprawiedliwić każdy czyn i każdą zbrodnię. Wystarczy tylko
wyobrazić sobie, że możliwe jest jeszcze coś gorszego, by dokonać
„przewartościowania wartości” i ewidentne zło przedstawić sobie i innym wręcz
jako dobro. Za ilustrację przewrotności takiego myślenia niech nam posłuży
znana opowiastka o wodzu rewolucji: Pogrążonemu w lekturze Leninowi,
przeszkadzała hałaśliwa gromadka bawiących się nieopodal dzieciaków. Lenin
chwycił więc pas i zaczął nim okładać dzieci. Jakiż to szlachetny i dobry
człowiek! Mógł zastrzelić a nie zastrzelił!
Co kryje się za twierdzeniem,
że ze względu na zewnętrzne uwarunkowania stan wojenny był konieczny a gen.
Jaruzelski nie miał po prostu innego wyboru? Właściwy sens owego twierdzenia
łatwiej dostrzec w metaforycznym sformułowaniu Adama Michnika: „sytuacja
przypominała grecką tragedię, w której wszyscy muszą odegrać do końca swe role
a i tak wszystko się źle skończy”. Innymi słowy, generał Jaruzelski – niczym
Edyp zabijający własnego ojca – nie jest tak naprawdę odpowiedzialny za żadne
zło. To fatum jest faktycznym sprawcą wszystkich nieszczęść, a nasz bohater
okazuje się tylko ślepym narzędziem w jego rękach. Stąd płynie sugestia: nie
czepiajmy się szczegółów. Po co odsłaniać nowe fakty, drobiazgowo analizować
motywy lub, co gorsza, zaglądać za kulisy? Przecież widownia – jak przystało na
antyczną tragedię – ma jedynie podziwiać wewnętrzne piękno głównego bohatera i
współprzeżywać jego osobiste rozterki: od samobójczych myśli, po ostateczną
determinację i pogodzenie z losem.
Retoryka wypowiedzi
usprawiedliwiających postawę gen. Jaruzelskiego odwołuje się niemal w całości
do emocji, do naturalnego odruchu współczucia wobec tragicznej postaci rzuconej
przez los w sytuację bez wyjścia. Gdyby natomiast w owych głosach pominąć
perswazyjno-uczuciową otoczkę i wyłuskać z nich coś na kształt racjonalnej
argumentacji, sprowadziłaby się ona do twierdzenia: skoro generał mówi, że
chciał dobrze i nie mógł inaczej, to znaczy, że chciał dobrze i nie mógł
inaczej.
By opuścić obszar jałowej
dyskusji, nie ma potrzeby kwestionować subiektywnego przekonania generała, że
chciał dobrze. Wystarczy tylko zapytać konkretnie: czego tak naprawdę chciał,
co uważał za dobro a co za zło, jakie były jego faktyczne cele, motywy i
dążenia? Odpowiedzi na powyższe pytania można poszukiwać na dwa, uzupełniające
się zresztą sposoby. Pierwszą drogą podąża spore grono polskich historyków
współczesności. Warto tu wspomnieć zwłaszcza ostatnią książkę Andrzeja
Paczkowskiego „Droga do ‘mniejszego zła’. Strategia i taktyka obozu władzy
lipiec 1980 – styczeń 1982” ,
(Wydawnictwo Literackie 2002), znakomicie napisaną analizę wszystkich chyba,
dostępnych dokumentów dotyczących stanu świadomości autorów stanu wojennego.
Obraz, jaki się w ich
świetle rysuje, jest jednoznaczny. Od samego początku, zorganizowanie się
społeczeństwa w niezależną od PZPR legalną instytucję stanowiło dla
komunistycznej władzy ewidentne zło, z którym należało się jak najszybciej
rozprawić. To nie podlegało dyskusji, problemem była tylko kwestia czasu i
użytych środków. W sierpniu 1980 roku siłowe rozwiązanie uznano za niemożliwe
do skutecznego przeprowadzenia. Na posiedzeniu Biura Politycznego w dniu 29
sierpnia, kiedy zapadły rozstrzygające decyzje, Edward Gierek stwierdził: „Może
trzeba wybierać mniejsze zło a potem starać się z tego wybrnąć.”[2] W ten
sposób precyzyjnie wyraził motywy władzy zmuszonej w obliczu strajku
powszechnego do podpisania Porozumień Sierpniowych, oraz jasno określił cel
dalszego działania. Słowa te, które okazały się zresztą politycznym testamentem
Gierka (usuniętego ze stanowiska tydzień później), dokładnie wyznaczały
horyzont myślenia oraz przyszłe posunięcia jego wiernych następców, Kani oraz
Jaruzelskiego. Skoro uznanie niezależnych organizacji społecznych było czymś
złym: „hasłem wroga” niestety chwilowo „zaakceptowanym przez rzesze
pracujące”, opracowano podwójną strategię działania, aby z owego zła
wybrnąć.
Po pierwsze, podjęto atak propagandowy,
prowadzony przede wszystkim przez resort MSW „głównego eksperta partii i
władzy ludowej w walce politycznej”. Tak rozumiana „walka polityczna”
oznaczała po prostu działalność agenturalną, fałszerstwa i prowokacje. Chodziło
o to, by „«wpuszczać przeciwnika w maliny», w sytuacje, które będą stawiać
wroga w trudnym lub kompromitującym go położeniu, a zwłaszcza pokazywać, że
jest on nieodpowiedzialny, awanturniczy i prowadzi kraj do przepaści.”
Przeciwstawiając sobie różne nurty „Solidarności”, korumpując poszczególnych
działaczy, umieszczając we władzach związku swoich agentów a zwłaszcza starając
się poprzez zmasowany atak propagandowy pozbawić ruch poparcia społecznego,
partia mogła mieć nadzieję, że „uda jej się zrealizować zadanie bez
konfrontacji” – tzn. wkomponować niezależny związek w system, czyniąc z
jego niezależności zwykłą fasadę.
Po drugie, już w sierpniu 80 roku przystąpiono
do przygotowań wprowadzenia stanu wojennego, które w zasadzie ukończono w marcu
1981 r. Jeden spośród trzech branych pod uwagę jego wariantów, uwzględniający
największy zakres oporu społeczeństwa zawierał stwierdzenie: „nie wyklucza
się pomocy wojsk Układu Warszawskiego”.
Oba scenariusze stanowiły
jedną całość. Oczywiście, lepsze i mniej kosztowne dla partii byłoby
„niekonfrontacyjne” rozprawienie się z „Solidarnością”. Ale gdyby to się nie
powiodło, taktyka jej skłócania, dzielenia i pozbawiania zaplecza i tak była
koniecznym warunkiem wstępnym dla rozwiązania siłowego.
O motywach kierownictwa
PZPR wiele mówią posunięcia mające na celu wewnętrzną integrację aparatu
władzy, np. spacyfikowanie partyjnego ruchu reformatorskiego tzw. „struktur
poziomych”, jak również rozbicie inicjatywy Związku Zawodowego Funkcjonariuszy
MO. Władza nie tolerowała na dłuższą metę w swoich szeregach ludzi
poszukujących autentycznych reform ustrojowych. Podjęła natomiast planowe
działania, które miały izolować członków partii, milicji, a zwłaszcza służby
bezpieczeństwa i wojska oraz ich rodziny od wpływów zainfekowanego ideami
solidarności społeczeństwa. Rozpuszczanie pogłosek o listach proskrypcyjnych,
świadomie kreowana atmosfera zagrożenia ze strony rzekomych solidarnościowych bojówek,
to wszystko miało kształtować psychikę grupy pretorianów, gotowych bronić
socjalizmu jak niepodległości.
5 grudnia 1981 r. na
posiedzeniu Biura Politycznego gen. Jaruzelski stwierdził: „Jest to
potworna, makabryczna kompromitacja dla partii, że po 36 latach sprawowania
władzy trzeba jej bronić siłą milicyjną. Ale przed nami nie ma już nic. Trzeba
być przygotowanym do podjęcia decyzji, która pozwoli uratować to, co podstawowe.”
Etap „walki politycznej” zakończył się. Przystąpiono do zbrojnego ratowania
podstaw. Wypowiedziano otwartą wojnę społeczeństwu, by zapobiec – jak to
wówczas głoszono – wojnie domowej, choć ową wojnę władza prowadziła w
„politycznej” i „niekonfrontacyjnej” formie już od Sierpnia 1980 roku, a teraz
po prostu otwarcie sięgnęła za broń. Dopiero po roku 1989, głównym złem,
któremu miał zapobiec stan wojenny, okazała się nagle w deklaracjach jego
autorów już nie wojna domowa, lecz interwencja sowiecka.
W zachowanych dokumentach
nie odnajdziemy najmniejszej wskazówki sugerującej, by Kania, Jaruzelski czy
też ktokolwiek z liczących się członków aparatu władzy poszukiwał rozwiązań,
które mogłyby w istniejących realiach geopolitycznych doprowadzić do jakiegoś
względnie trwałego modus vivendi, opartego na uznaniu niezależności
powstałych organizacji społecznych. Tym bardziej trudno przypuszczać, by
jakieś materiały, świadczące o tym, że ówczesnym przywódcom PRL-u chodziło o
coś więcej niż ratowanie komunistycznego systemu i własnej w nim pozycji, mogły
jeszcze się pojawić. Ich dzisiejsze deklaracje, skonfrontowane z materiałem
historycznym, jawią się jako wymyślone ex post próby racjonalizacji i
samousprawiedliwienia. Gdyby faktycznie istniały jakiekolwiek dokumenty
ukazujące ich w lepszym świetle, oni sami już dawno zatroszczyliby się o to, by
stały się one publicznie znane.
*
Dyskusję nad motywami
wprowadzenia stanu wojennego należy uzupełnić o jeszcze jedną perspektywą.
Historycy tworzą swoje hipotezy niejako „od dołu”, zbierają dokumenty,
świadectwa i w oparciu o nie próbują w sposób „indukcyjny” zrekonstruować
zamysły i cele głównych aktorów owych wydarzeń. Istnieje jednak możliwość
spojrzenia „od góry” – fenomenologiczna droga wglądu w hierarchię wartości i
sposób myślenia, które określały horyzont decyzji ówczesnej władzy.
W takiej perspektywie
sprawą kluczową jest uwzględnienie tego, co znalazło się na marginesie debaty:
oczywistego faktu, iż PRL stanowiła część systemu komunistycznego, a jej
przywódcy, z pierwszym sekretarzem PZPR na czele, byli przede wszystkim
funkcjonariuszami owego systemu. Trudno się dziwić, że gen. Jaruzelski i jego
współtowarzysze próbują za wszelką cenę swój związek z systemem sowieckim
przemilczeć lub przynajmniej zminimalizować. Ale także i w ich wypowiedziach
wątek uwikłania w system nieustannie powraca. Wciąż podkreślana teza, że
generał musiał zrobić to, co zrobił, jest tego znakomitym przykładem.
Faktycznie, gdy ktoś wkracza na drogę kariery partyjnej i marzy o funkcji
pierwszego sekretarza partii komunistycznej, ten musi dostosować się do jej
wewnętrznej logiki. Sam nakłada na siebie więzy konieczności, które odtąd będą
wyznaczały horyzont jego myślenia i działania. W ten sposób sam oddaje się w
ręce fatum. Wybiera drogę, na której byt partyjnego funkcjonariusza określa i
determinuje jego świadomość.
Jaka jest istota sposobu
myślenia funkcjonariusza partii komunistycznej, jaka logika rządzącego nim
fatum? Oparta jest ona na prostej zasadzie: trzeba wiedzieć, gdzie znajduje się
ośrodek władzy, oraz akceptować wyznaczane przezeń kierunki działań jak swoje
własne. Przekładając tę zasadę na konkret, możemy zrekonstruować najważniejsze
cele i motywy Pierwszego Sekretarza (przedstawionego tutaj jako pewien typ
idealny) a tym samym lepiej zrozumieć jego najgłębsze rozterki. Takie
spojrzenie pozwala nam pominąć osobowościowe cechy gen. Jaruzelskiego, dotyczy
bowiem obiektywnych uwarunkowań, które musiała uwzględniać każda osoba pełniąca
podobną funkcję.
Przede wszystkim,
Pierwszy Sekretarz nie był suwerennym przywódcą suwerennego państwa, lecz –
jako funkcjonariusz systemu – wykonawcą generalnych zaleceń Moskiewskiej
centrali. Wielkim uproszczeniem jest branie pod uwagę wyłącznie lokalnego
kontekstu podejmowanych decyzji. Choć z takiej perspektywy stanowisko Pierwszego
Sekretarza mogło wydawać się najwyższe i w najważniejszych kwestiach
decydujące, to z punktu widzenia Moskwy, był on tylko zarządcą jednej z wielu
prowincji imperium, który wprawdzie za zgodą swoich zwierzchników posiadał
spory zakres wewnętrznej swobody, ale jednocześnie mógł zostać natychmiast
odwołany, gdyby nie realizował w należyty sposób nadrzędnych celów
komunistycznego systemu. Wszyscy zainteresowani dobrze wiedzieli, że „tej
funkcji nie można pełnić bez zaufania sojuszników”. Innymi słowy, strategiczne
cele Moskwy były dla wszystkich komunistycznych funkcjonariuszy – a zwłaszcza Pierwszego
Sekretarza – również ich własnym celem,
fundamentalnym dobrem i jednocześnie zadaniem do wykonania, którego nikt, kto
projektował swoje życie w ramach partyjnej kariery i chciał pozostać na
kluczowym stanowisku, nie miał prawa nigdy zakwestionować.
Zasadniczy cel Moskwy w
odniesieniu do sytuacji w Polsce w latach 1980-81 można precyzyjnie określić.
Nie zmieniał się on zresztą od lat i pozostawał taki sam jak w roku 1956 w
Polsce i na Węgrzech, czy w 1968 w Czechosłowacji: wszelkie niezależne od
komunistycznej władzy ośrodki życia społecznego muszą zostać spacyfikowane.
Jeśli chodzi o środki mające być w tym celu użyte, preferencje Moskwy, które
wynikały ze zwykłej pragmatyki i ekonomii działania, również nie podlegały
wątpliwości: należy to zrobić siłami wewnętrznymi, najlepiej środkami
„politycznymi” a jeśli się nie uda, to z użyciem lokalnego aparatu przemocy.
Takie właśnie rozwiązanie problemu „Solidarności” było z perspektywy centrum
światowego komunizmu rozwiązaniem optymalnym. Inne rozwiązania, a zwłaszcza
bezpośrednia interwencja wojsk Układu Warszawskiego, ze względu na wielorakie
aspekty sytuacji międzynarodowej, jawiły się jako o wiele bardziej kosztowne, a
więc niepożądane.
Niektóre dokumenty zdają
się wskazywać, że przywódcy sowieccy zdecydowanie wykluczali bezpośrednią
interwencję wojskową. Takie deklaracje należy jednak właściwie rozumieć.
Dowodzenie, na podstawie oświadczeń członków radzieckiego Politbiura, że
Rosjanie na pewno by do Polski nie weszli, jest cokolwiek naiwne. Należy raczej
przyjąć jako rzecz niemal pewną, że gdyby sytuacja w Polsce ostatecznie
wymykała się komunistom z rąk, Moskwa – tak jak to bywało wcześniej w innych
krajach – nie zawahałaby się ani chwili. Jasno wyrażana niechęć co do
interwencji była natomiast wyraźnym rozkazem skierowanym do przywódców PZPR:
macie to załatwić własnymi rękami i zorganizować całą operację tak, abyśmy nic
po was nie musieli naprawiać. Kryła się w tym jednocześnie groźba: jeśli coś
pójdzie nie tak i będziemy musieli wkroczyć, to wkroczymy bez względu na
koszty, ale was towarzysze, jako fuszerów, którzy nie potrafili należycie
wykonać roboty i obciążyli nas dodatkowymi kosztami, przy nowym rozdaniu u
władzy już nie pozostawimy i surowo ukarzemy. Tak więc interwencja sojuszników
jawiła się bez wątpienia jako najgorsze rozwiązanie dla każdego Pierwszego
Sekretarza i jego najbliższych współpracowników, i nie bez racji mogła budzić w
nich autentyczną trwogę.
Znając cele określone
przez centralę kierownictwo PZPR przystąpiło do realizacji postawionego
zadania. Zadanie nie było łatwe. Znalazłszy się między młotem
zniecierpliwionych przywódców bratnich partii, a kowadłem samoorganizującego
się społeczeństwa, które nie tylko, że nie dawało się „politycznie”
spacyfikować, ale poszerzało przestrzeń niezależną od partii o coraz to nowe
obszary, przywódcy PRL-u coraz bardziej uświadamiali sobie, iż jedynym
sposobem, który pozwoli im przetrwać u władzy, jest skutecznie przeprowadzone
rozwiązanie siłowe. Ale właśnie takie rozwiązanie stanowiło prawdziwe źródło
rozterek Pierwszego Sekretarza. Nawet najlepsze przygotowanie operacji w
oparciu o plany zaakceptowane i pochwalone przez towarzyszy radzieckich, nawet
wybór najbardziej sprzyjającego momentu nie gwarantowało powodzenia, tzn.
takiego jej przebiegu, w którym sytuacja nie wymknęłaby się spod kontroli i nie
skłoniła sojuszników do interwencji. Zbyt wiele było niewiadomych, niepewne
zachowanie społeczeństwa, niepewne, co gorsza, nawet zachowanie kadry
oficerskiej wojska – ucieczka pułkownika Kuklińskiego musiała wzbudzić popłoch
nie tylko ze względu na ujawnienie planów akcji, ale również na narzucające się
pytanie: ilu podobnie myślących oficerów ujawni godzina próby? Dlatego – dopóki
się dało – lepsze i bezpieczniejsze było prowadzenie „walki politycznej”,
lawirowanie i odsuwanie decyzji w nieokreśloną przyszłość.
Przyjęcie przez
kierownictwo PZPR dymisji Pierwszego Sekretarza, uznawanego za mistrza unikania
decyzji, było czytelnym sygnałem, że czas lawirowania się skończył. Od nowego
przywódcy partii oczekiwano już tylko zdecydowania i skuteczności. Nowy
Pierwszy Sekretarz obejmujący stanowisko 18 października 1981 – choć zapewne
prywatnie wolałby dalej lawirować jak jego poprzednik – doskonale wiedział,
jakie jest teraz jego jedyne zadanie, czego się podejmuje i z czego będzie
rozliczany. Od tej daty wszystkie jego decyzje muszą być interpretowane jako
elementy przygotowania do skutecznej realizacji wariantu siłowego. Ponieważ
wszystko było od dawna gotowe, pozostały tylko szczegóły: działania maskujące,
nasilenie ataku propagandowego, znalezienie odpowiedniego pretekstu oraz takie
określenie początku akcji, by do maksimum wykorzystać element zaskoczenia.
Kiedy wczujemy się w
sposób myślenia Pierwszego Sekretarza, logiczne i zrozumiałe stają się jego
desperackie wysiłki uzyskania od radzieckich towarzyszy zapewnienia, że jeśli
pojawią się nieoczekiwane kłopoty, to sojusznicy pospieszą mu z pomocą. Tych
próśb wcale nie należy interpretować jako zaproszenia do interwencji, lecz jako
rozpaczliwą próbę zabezpieczenia sobie tyłów. Próba była rozpaczliwa, bo
ewidentnie naruszała logikę systemu. Oficjalna zgoda Moskwy na udzielenie mu
pomocy w sytuacji krytycznej, nadawałaby Pierwszemu Sekretarzowi zupełnie nową
pozycję – przyznawałaby mu glejt bezpieczeństwa i zachowanie stanowiska, nawet
wtedy, gdyby zawalił robotę. Władze sowieckie oczywiście nie dały się
wmanewrować w pułapkę. Odpowiedź: „nie pomożemy”, nie oznaczała wcale: „w
żadnym wypadku nie wejdziemy”, lecz: „nie pomożemy tobie. Znaj towarzyszu swoje
miejsce w szeregu. Otrzymałeś zadanie do wykonania, to je samodzielnie wykonaj.
A jak się okaże, że nie potrafisz, to nie licz na nasze względy”. Logika
systemu zadziałała z żelazną konsekwencją.
Przedstawiając
powyższą interpretację opartą o wgląd w istotę rozumowania Pierwszego
Sekretarza, nie twierdzę bynajmniej, że wyczerpuje ona całe bogactwo
wewnętrznych dylematów gen. Jaruzelskiego z 1981 roku. Można jednak sądzić, że
swoiste cechy osobowościowe generała, choć dodawały indywidualnego kolorytu
podejmowanym przez niego decyzjom, nie wpływały na ich zasadniczy kierunek. O
tym rozstrzygała, nieubłagana logika systemu, w ramach którego gen. Jaruzelski
działał i który uznawał za swój – logika myślenia partyjnego funkcjonariusza,
zgodnie z którą cele i wymagania formułowane w stolicy światowego komunizmu
każdy Pierwszy Sekretarz musiał przyjąć do wiadomości jako zadanie do
wykonania.
Przypomnijmy
to zadanie: należy zniszczyć niezależne od komunistycznej władzy ośrodki życia
społecznego, po najmniejszych dla centrali kosztach, a więc przy użyciu
lokalnych sił. Patrząc z dystansu – zgodnie z zasadą po owocach ich poznacie –
można powiedzieć, że gen. Jaruzelski wywiązał się z owego zadania wzorowo!
Straty z perspektywy Moskiewskiej centrali okazały się minimalne. Ruch
„Solidarności” został zdławiony a koszty operacji poniosła niemal wyłącznie
Polska i jej społeczeństwo.
Zastanówmy się na koniec, czy gen. Jaruzelski
nie mógł wówczas postąpić inaczej? Nie ulega wątpliwości, że gdyby tylko
zechciał wyrwać się z logiki systemu, mógł w każdej chwili uciec w prywatność i
zrezygnować z publicznego stanowiska, które wówczas zajmował. To, że mimo wahań
tego nie uczynił, jest jego osobistą decyzją i świadomym wyborem, by swoją rolę
Pierwszego Sekretarza i Funkcjonariusza Systemu odegrać do końca. Ważniejszy
jest jednak inny sens tego pytania. Czy gen. Jaruzelski – ale także Stanisław
Kania i inni przywódcy PZPR – pozostając na kierowniczym stanowisku partyjnym,
nie mógł w latach 1980-81 myśleć bardziej w kategoriach przywódcy narodu niż
Pierwszego Sekretarza? Czy rzeczywiście pętało go fatum i musiał zrobić to, co
zrobił? Odpowiedź na to pytanie zostawmy samym zainteresowanym.
Przypomnijmy
im jednak kontekst: cud ruchu solidarności – miliony ludzi, którzy wbrew
wszelkim fatalizmom, dziejowym koniecznościom i obiektywnym uwarunkowaniom
postanowili żyć w wolności i wziąć swój los i los swego kraju we własne ręce.
Świadomi istniejących granic próbowali je przesunąć jak najdalej i jak
najbardziej poszerzyć przestrzeń twórczej wolności. Pojawiły się setki
propozycji społecznych, gospodarczych i politycznych reform kraju. Powszechna
świadomość takiej a nie innej sytuacji geopolitycznej powodowała, że owe
propozycje były niezwykle odpowiedzialne, ostrożne i ograniczone. Nie
kwestionowano sojuszy, nie proponowano natychmiastowych wolnych wyborów, a
„monetaryści” przygotowywali projekty reform ekonomicznych opartych na
samorządach pracowniczych. Żadna z tych propozycji nie została podjęta.
Wszystkie one traktowane były przez kierownictwo PZPR z góry jako podstęp
wroga, którego trzeba osaczyć i zniszczyć.
Dwadzieścia lat temu
ludzie wolni i odpowiedzialni za siebie i swój kraj, ale bezbronni i świadomie
rezygnujący z przemocy, stanęli naprzeciw niewolników fatum, uzbrojonych
janczarów pod wodzą Pierwszego Sekretarza – najwyższego rangą niewolnika i
sługi systemu. Jak się później okazało, sługę wiernego aż do końca, aż do
momentu, kiedy w drugiej połowie lat 80–tych z centrali komunistycznego
imperium zaczęły płynąć wyraźne sygnały obwieszczające jego kres. W tym sensie
wolno powiedzieć, że Pierwszy Sekretarz nigdy sam nie wyzwolił się z systemu,
który ongiś wybrał jako swoje życiowe przeznaczenie, lecz po prostu został
przezeń osierocony. Być może z tego właśnie poczucia osierocenia bierze się
melancholia i autentyczny tragizm, które przebijają dzisiaj z jego postaci.
[1] „Azymut” 6/2002 (dodatek do „Gościa Niedzielnego”
2.06.2002).
Tekst
dostępny jest również w książce Zbigniewa Stawrowskiego Budowanie na piasku. Szkice III Rzeczypospolitej, Ośrodek Myśli
Politycznej Kraków 2014. s. 87-98.
[2] Wszystkie cytaty pisane
kursywą pochodzą z wypowiedzi prominentnych członków aparatu władzy i zostały
zaczerpnięte z książki A. Paczkowskiego.
[1] „Azymut” 6/2002 (dodatek do „Gościa Niedzielnego”
2.06.2002).
Tekst
dostępny jest również w książce Zbigniewa Stawrowskiego Budowanie na piasku. Szkice III Rzeczypospolitej, Ośrodek Myśli
Politycznej Kraków 2014. s. 87-98.
[2] Wszystkie cytaty pisane
kursywą pochodzą z wypowiedzi prominentnych członków aparatu władzy i zostały
zaczerpnięte z książki A. Paczkowskiego.
Komentarze
Prześlij komentarz